Niemy świadek historii Opola

Szpital św. Aleksego była to pierwsza murowana lecznica zlokalizowana w obrębie murów miejskich. Jego 600-letnia historia jest pełna zapomnianych tragicznych wydarzeń, których cisi bohaterowie tworzyli nasze miasto...

Zapewne, gdyby nie zaskakująca zbieżność dwóch fundacji mieszkańcy Opola wiele lat musieliby czekać na lecznicę. W 1400 roku mieszczanin Kunze Kromer przekazał swoją słodownię (i przylegające do niej podwórze), która znajdowała się przy ówczesnej ul. Odrzańskiej (dziś ul.Szpitalna) pod budowę pierwszego w mieście szpitala. Zapisał on w swojej fundacji, że szpital ma otrzymać jako patrona Św. Aleksego i pomieścić 8 biednych chorych niezależnie od ich płci. Magistrat, będący wykonawcą testamentu, postanowił wybudować kościół poza miastem, na Przedmieściu Odrzańskim. W budowie bardzo pomagali inni mieszkańcy wraz z księżną Ofką. To właśnie księżna przekazała m.in. fundusze na zakup ziemi ornej. Przekazana na budowę szpitala słodownia Kromera służyła początkowo jako źródło dochodów, z których finansowano działalność pierwszej lecznicy w mieście. Było tak do roku 1421. Wówczas to książę i biskup Jan Kropidła, nakazał po swojej śmierci przekazać majątek na budowę murowanych domów w mieście oraz właśnie na budowę murowanego szpitala przy ul. Odrzańskiej. Biskup w swojej fundacji zaznaczył, że obiekt koniecznie musi być murowany, a w kaplicy odbywać ma się codziennie msza za duszę fundatora.

W salach znalazło się miejsce dla 12 chorych. Wszyscy oni otrzymywali co roku buty i pończochy, co dwa lata kapelusze, a co cztery lata płaszcze. W 1785 roku szpital był w stanie pomieścić już 24 chorych. Ponieważ obiekt nie był w pełni wykorzystywany, niektóre pomieszczenia wynajmowano. W połowie XIX wieku w gmachu swoją pierwszą siedzibę miała szkoła dla dziewcząt prowadzona przez siostry szkolne de Notre-Dame. Pod koniec wieku wraz z rozwojem szkoły niezbędna była przeprowadzka do większego budynku, znajdującego się przy Małym Rynku. W kaplicy przylegającej do głównego budynku po tragicznym pożarze z 1615 roku umieszczono napis dziękujący za fundację, którego tłumaczenie brzmi: "Daj, co twoje, póki twoim jest. Po śmierci nie ma żadnej możliwości dawania. Gdy dałeś, dałeś to, co nie zginie". Owa kaplica do dziś zachowała w swojej budowie charakterystyczne dla architektury Opola narożne zaokrąglone wykusze, które miały chronić przed rozprzestrzenianiem się pożarów. Początkowo gotycka kaplica w XIX wieku zostało mocno przebudowana. Zatracono wówczas jej pierwotny charakter m.in. przez otynkowanie ścian czy zmianę kształtu okien. Pomimo prawie 600-letniej historii kaplica nadal jest częścią miasta i jak wiele lat temu tak i dziś służy pensjonariuszom zakładu opiekuńczego Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Szpitalnych.

W trakcie II wojny światowej, kiedy do Opola weszła Armia Czerwona, w lecznicy przebywała jedynie siostra Kwinta, opiekowała się ona chorymi, których stan nie pozwalał na ewakuację (odbywała się ona z dworca Opole Wschód). Wraz z zakwaterowaniem w budynku wojsk radzieckich była także kucharką dla nowych "mieszkańców". Jak wynika z relacji świadków, Rosyjscy żołnierze po zajęciu budynku przeszukali go w poszukiwaniu broni, a następnie (chwilowo) pozostawili chorych w spokoju. Z rąk żołnierzy zginęło dwóch mieszkańców lecznicy — jeden, głuchy, który nie podporządkował się rozkazom, drugi, którego podejrzewali o szpiegostwo, ponieważ, do lecznicy przybył z Berlina, na krótko przed nadejściem frontu. Po miesiącu żołnierze opuścili szpital. Wrócili jednak po niecałych dwóch tygodniach. Nowy oddział splądrował cały budynek, okradziono pracowników oraz pensjonariuszy, zabrano zapasy jedzenia. Według świadków doszło także do dwóch gwałtów na siostrach oraz brutalnie pobito woźnego, który starał się ukryć część konserw. Siostry, które wcześniej wyjechały, do Opola powróciły po kilku miesiącach, a od lipca 1945 roku obowiązki przełożonej zaczęła pełnić siostra Bertuina.

Budynek ten wiele widział w swojej historii. Był cichym świadkiem brutalnych losów grodu nad Odrą. Dziś spokojnie przegląda się w wodzie Młynówki i pewnie po cichu marzy, by nigdy już nie być świadkiem ludzkiego okrucieństwa.

TEKST: Grzegorz Bogdoł